środa, 22 kwietnia 2020

Nowy początek

Ten rok nie oszczędza siata. Od samego początku wybuchają kolejne katastrofy. Od kilku miesięcy świat żyje koronawirusem, który na początku był dla nas powodem do żartów. Teraz kiedy ktoś powie o tej chorobie na twarzach ukazuje się kamienna powaga i jakiś rodzaj niepokoju. Ale czy tak powinno być? Dlaczego siedzimy smutni i przygnębieni? Nawet jeśli dalszy scenariusz nie będzie kolorowy nie powinniśmy ubolewać nad swoim losem, tylko cieszyć się, tym co mamy i co jeszcze możemy mieć. Wiem, że łatwo jest mówić, a trudniej zrobić. Można powiedzieć: ciesz się piękną pogodą. Ale jak cieszyć się słońcem, kiedy oglądać musimy je zza zamkniętego okna? Trudno jest wysłuchiwać śpiew ptaków, kiedy słychać go tylko z daleka. Każdy ma w sobie tą świadomość, że dużo trudniej jest żyć teraz, niż kiedyś. Rozmyślamy o przeszłości, bo nie potrafimy myśleć o przyszłości w teraźniejszości, która nie daje nam nic oprócz zakazów, nakazów i apelacji. Wszystkie nowe przepisy doprowadziły nas już do takiego stanu, że sami nie wiemy, co w końcu można robić, a czego nie. Jednak są rzeczy, których nikt nam nie zabroni i nie wstawi za nią mandatu. Nikt nie zakaże nam wierzyć, że najlepsze jeszcze przed nami. Nikt nie powie, że nie możemy wracać do najpiękniejszych wspomnień i marzyć o tym, żeby jeszcze kiedyś to zrobić. Nikt nie zabrano nam tworzyć własnych historii na papierze, którymi możemy żyć, kiedy normalnie żyć się nie da. Ktoś mądry powiedział, że życie to trudne momenty przepełnione pięknymi chwilami. Mimo że to jest trudne, musimy znajdować pozytywy we wszystkich raniących sytuacjach, nawet kiedy wydaje nam się, że nie ma już żadnego wyjścia z sytuacji, że to koniec. A nawet jeśli to koniec, każdy koniec jest nowym początkiem.

poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Orkiestra

To był naprawdę ciężki i długi dzień. A raczej wieczór. Zaczęło się od spokojnej rozgrywki w makao. Jednak na niej się nie skończyło. Wprawdzie rozegraliśmy tylko trzy rundy, bo później losy wieczoru potoczyły się w zupełnie innym kierunku.
 Mama odnalazła swoje miejsce w zupełnie innej roli niż dotychczas. Stała się najprawdziwszym didżejem, który potrafi rozkręcić każda ponurą imprezę. Kiedy w profesjonalnych głośnikach jej telefonu rozbrzmiały pierwsze nuty góralskiej muzyki, nikt nie był w stanie usiedzieć na miejscu. Tata wpadł w prawdziwy taneczny amok. Niejeden tancerz mógłby uczyć się od niego nowych niebanalnych kroków oraz tego idealnego wyczucia rytmu. Czapki same spadały z głów.
Nie potrzebowałam dużo czasu, żeby dołączyć do niego na parkiecie. Nasz prywatny didżej sam nie potrafił usiedzieć w miejscu. Po chwili w trójkę bezwstydnie tańczyliśmy na scenie zrobionej z dywanu przed publicznością stworzoną w naszych bujnych wyobraźniach. Na szczęście ja stałam się niezawodnym operatorem kamery i całe przedsięwzięcie zostało nagrane. Gdyby filmik trafił do Internetu, stalibyśmy się milionerami. Droga do bogactwa wcale nie musi być skomplikowana.
Niestety prawdziwe piekło zaczęło się w środku nocy. Postanowiłam iść spać, ale niestety rodzice wpadli na ten pomysł wcześniej. W sypialni mamy i taty odbywał się wtedy koncert orkiestry dętej na światowym poziomie. Hitem stało się chrapanie symfoniczne, następnie w repertuarze naszych muzyków pojawiło się cudowne przedstawienie chrapania na dwa głosy. Mogliśmy również usłyszeć chrapanie a capella oraz chrapaną poezje z antyku. Nieco mniej przypadło mi do gustu chrapanie chóralne, ale nie wypada podważać autorytetu takich artystów. Najbardziej podobał mi się chrapany duet. Odebrałam go jako piękny dramat romantyczny, w którym bohaterowie walczą o swoją miłość. Łzy same wzbierały w moich oczach.
Koncert zakończył się nad ranem i wtedy mogłam spokojnie zasnąć i wypocząć po tym wyczerpującym, ale także emocjonującym koncercie.